Otrzymałam pięknego maila z prośbą o publikację na milowym blogu..
Chętnie! Kocham takie historie.. Z życia, bliskie memu sercu i sercu moich przyjaciół... Kibicuje z całych sił rodzinom, które walczą..
Historia Ani.. Bez pytań. Pisana z potrzeby serca..
Męża poznałam w wieku 30 lat. Po 2 latach wzięliśmy ślub ale o dziecku myśleliśmy już po pół roku znajomości . Po ślubie stwierdziłam, że musimy się przebadać, bo to niemożliwe, aby przez 2 lata bez zabezpieczenia nic się nie wydarzyło . Jako, że jestem analitykiem medycznym, wykonałam podstawowe badania hormonalne i badanie nasienia, co już pokazało nam problem, bo parametry męża były obniżone . W 2007 roku zapisaliśmy się na wizytę w klinice, gdzie dodatkowo okazało się , że prawdopodobnie mam endometriozę. Dodatkowo zlecono mi zrobienie drożności jajowodów . Mąż dostał leki na poprawę jakości nasienia a ja skierowanie do szpitala . Badanie drożności pamiętam jako koszmar - ból był taki , że gdy wieźli mnie na salę, to płakałam ... wyszło też szydło z worka, bo lewy jajowód niedrożny . Mimo tego, podjeliśmy z lekarzem decyzję o inseminacji.. Z marnym skutkiem, bo po drugiej nieudanej, decyzja o laparoskopii, aby usunąć ogniska endometriozy. Podobno po tym zabiegu w ciągu kilku miesięcy udaje się zajść w ciążę naturalnie . Niestety z naturalnej ciąży nici i kolejny raz podchodzimy do IUI - dalej nic . W końcu załamani bez pieniędzy podejmujemy decyzję - bierzemy kredyt i robimy IVF . Oczywiście najpierw musieliśmy przejść przez cały szereg badań . W końcu w 2010 r w kwietniu podchodzimy do stymulacji - pobierają mi 9 komórek, zapładnia się 8, a po hodowli do piątej doby zostają 2, raczej słabe zarodki . W 6 dniu po transferze bhcg koło 10 więc huraaa!! udało się w 10 dniu bhcg powyżej 60 - rośnie my szczęśliwi umawiamy się za tydzień na wizytę aby zobaczyć pęcherzyk . W dniu wizyty kolejne badanie bhcg i rozpacz, bo wynik to tylko 2,60 . Dziś już wiem , że w 10 dniu po transferze bhcg musi być trzycyfrowe, aby dobrze rokowało . Po poronieniu wróciłam do pracy i to było najgorsze, bo co dzień przychodziły do nas kobiety w ciąży lub potwierdzające wynikiem bhcg ciążę. Zaczęłam wtedy dużo czytać o in vitro szukałam klinik i znalazłam w Białymstoku, u samego prof. Szamatowicza, pierwszego, który wykonał w Polsce in vitro . Pojechaliśmy na wizytę,dostaliśmy rozpiskę na kolejne leki i wizyty 500 km od domu ale czego się nie robi dla upragnionego maleństwa . Niestety, mimo uzyskania lepszych zarodków, nie doszło nawet do implantacji i znowu gorycz porażki .Jak zaczynaliśmy pierwsze podejście to powiedzieliśmy sobie , że będzie jedyne, bo koszt 15 tyś zł był dla nas ogromnym wyrzeczeniem . Do drugiego podejścia wykorzystaliśmy limit na koncie ale pragnienie bycia rodzicami było silniejsze niż brak środków i na trzecie podejście podwyższyliśmy kredyt hipoteczny. Niestety 3 próba ivf okazała się porażką, bo po stymulacji tylko 6 komórek, a potem bardzo słabe zarodki, więc wynik był z góry przesądzony. Nawet nie chciało mi się robić testów, bo wiedziałam , że nic z tego nie będzie . Znowu szukanie przyczyn, bo może jest coś, co możemy zrobić aby było lepiej . Wykupiłam pół apteki z witaminami i zaczęliśmy codzienną suplementację. Ktoś mi powiedział , że wiele zależy od lekarza robiącego transfer i polecił nam panią doktor . Do tej pory zawsze mieliśmy podawane zarodki w 5 dobie, tym razem podano je w 3 . Po 8 dniach zrobiłam bhcg i wynik ujemny. Wtedy powiedziałam sobie koniec! widocznie tak ma być , że będziemy tylko we dwójkę, z psem! Jednak w podświadomości łudziłam się i liczyłam na naturlany cud . Nie mieliśmy już pieniędzy na dalsze starania ale wtedy zaczęto mówić o programie ministerialnym i znowu płomyczek nadziei sie zapalił. Tylko to była jedna niewiadoma, bo tylu było przeciwników. Czekaliśmy rok, aż w końcu się okazało, że jest program i jest szansa, bo musimy uzbierać pieniądze tylko na leki . Program ruszył. Miał ruszyć od lipca ale właściwie do samego końca nie było wiadomo czy na prawdę ruszy . Na początku lipca umówilismy się na wizytę i zostaliśmy od razu zakwalifikowani. Potem kolejny szok, bo jedziemy krótkim programem, więc pod koniec lipca transfer . Stymulacja była kiepska, bo udało się pobrać tylko 2 komórki, które się zapłodniły ale zarodki były słabe, co zweryfikowała bhcg w 10 dniu.. ujemna . Wtedy powiedziałam sobie, że koniec naszych starań nastąpi wraz z ostatnią próbą w programie, bo byłam już zmęczona tymi porażkami, a stymulacje szły coraz gorzej. W listopadzie podeszliśmy do 6 już procedury in vitro. Byłam na maksymalnej dawce leków i znowu nie szło tak, jak bym chciała, bo były tylko 4 komórki, z czego 3 się zapłodniły. W dniu punkcji dostałam krwawienia i nie było wiadomo czy transfer dojdzie do skutku, bo śluzówka mogła się już zacząć złuszczać.. Jakby zmartwień było mało, to poprosiłam w laboratorium embriologicznym o codzienne telefony, jak się rozwijają zarodki. Do 3 doby wiadomości były wspaniałe, bo wszystkie rozwijały się książkowo i były klasy A, natomiast w 4 dobie załamanie - wszystkie stanęły w miejscu i zamiast być kompaktującymi morulami to nadal miały 8 komórek ale jakość spadła na klasę C. Przepłakałam całą noc.. zasnęłam chyba o 6 nad ranem, a o 8:30 obudził mnie telefon z kliniki, abym przyjechała na transfer, bo jeden zarodek jednak ruszył i nadrobił i jest ładną blastocystą, więc znowu zaczęłam płakać.. Tym razem ze szczęścia . Pojechaliśmy na transfer i w sumie podano nam 2 zarodki, bo kolejny wziął się w garść i był wczesną blastocystą..
Dni do testu dłużyły się bardzo, doszukiwałam się jakichś objawów, aż 6 dnia nie wytrzymałam i zrobiłam test z moczu. Po przepisowych 5 minutach nic nie widziałam i poszłam dalej spać ale coś nie dawało mi spokoju i po pół godzinie poszłam sprawdzić co z nim, a tam ledwo widoczny cień drugiej kreski . Nie powiedziałam nic mężowi, ale zrobiłam bhcg i wynik 22 - mąż, jak się dowiedział, to spokojnie się cieszył, bo miał w pamięci nasz pierwszy raz. Najgorzej było, kiedy w 8 dniu spadł estradiol z 3000 na 100.. bhcg co prawda urosło ale nie było wiadomo, czy to nie jest początek końca, jak nam napisał lekarz.. Zwiększono mi dawkę leków i 10 dnia po transferze bhcg nadal rosło, więc nasze maleństwo było silne, bo przetrwało chwilowy spadek estradiolu. Potem zrobiłam jeszcze 2 testy z moczu, aby w końcu zobaczyć dwie wypasione krechy . W 19 dniu wizyta pęcherzykowa, potem serduszkowa i skierowanie do szpitala, bo było ze mną źle . W wigilię 2013 r oficjalnie powiedzieliśmy, że jestem w 8 tygodniu ciąży. W 9 tygodniu poszłam na wizytę do lekarza prowadzącego z wielkim strachem, czy nadal jest wszystko dobrze i tak co miesiąc, aż do 18 tygodnia, bo wtedy zaczęłam czuć ruchy mojej córeczki.. Od tamtej pory kontrolne wizyty już nie były stresem, czy wszystko jest dobrze, bo moje maleństwo chyba czuło, że musi mamie dawać znaki codziennie, żeby się nie denerwowała. Miałyśmy taki nasz układ, że jak się budzę rano, to ona daje mi znak, choć czasem musiałam jej o tym przypominać.
Ciąża przebiegała w miarę dobrze, jeśli nie liczyć mniejszej objętości wód płodowych i było założenie wytrzymać do 28 tygodnia. Gdy przekroczyłyśmy tę granicę, to następna aby dotrwać do 34tc, bo wtedy nawet gdyby coś, to będzie dobrze. Udało nam się dotrwać do 36 tygodnia i to wcale nie z powodu wód ale grożącej mi rzucawki i niewydolności nerek . Trafiłam do szpitala z bardzo wysokim ciśnieniem i białkomoczem tak wysokim , że lekarze sprawdzali 2 razy czy to nie błąd.. Próbowali zbić ciśnienie lekami, ale kiepsko to szło.. Trzeciego dnia pobytu w szpitalu znowu rzut ciśnienia i trudności w oddychaniu, a rano na obchodzie decyzja: nie ma na co czekać, będzie cc i tak w połowie lipca 2014 r na świat przyszła nasza córeczka - nasze największe szczęście . Na początku nie było łatwo, bo była malutka i prawie 3 tygodnie nie przybierała na wadze, ale teraz ma ponad 4 miesiące i po wcześniactwie nie ma śladu. Nasza droga do szczęścia nie była łatwa, bo nie mieliśmy pieniędzy a z każdą stymulacją było mniej komórek. Ani razu nie mieliśmy mrożonych zarodków i przeszliśmy 6 pełnych stymulacji ale teraz jesteśmy w końcu szczęśliwi i spełnieni. To moja historia ku pokrzepieniu serc . Walczcie i nie poddawajcie się, bo nic tak nie daje szczęścia jak uśmiech swojego dziecka .
chce mi się wyć ! ale nie wiem czemu , bo to smutna historia ale z zajebistym zakończeniem ! Huraaaaaaaaaaaaa :) idę przytulić Zuzkę !
OdpowiedzUsuńPiekna historia, oby wiecej takich!
OdpowiedzUsuńpopłakałam się.. i pomyśleć, że dla niektórych przyszłych mam jedyną bolączką są rozstępy ..
OdpowiedzUsuńZawsze takie historie czytam z ogromnym wzruszeniem. Jakie to okropne, że niektóre rodziny muszą przejść tak długą i ciężką drogę do ukochanego dziecka.
OdpowiedzUsuńCudowne zakończenie. Gratuluje córeczk i życzę samych pogodnych dni w życiu Pani i Pani rodziny!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nasza córa tez jest z IVF.
OdpowiedzUsuńJa zdrowa. Maź zdrowy. A czekaliśmy na nią 4lata.
Cierpliwości, spokoju, radości życia i pogody ducha ubywalo z okresu na okres.
Czasem zastanawiam sie, czy juz mi przeszło i czy juz nie myśle z zazdrością o łatwych ciążach innych kobiet.....
Z innej beczki ogladam istag i widze ze Mila ma brata,oooo nigdy nei pisalas, to syn Twojego partnera :)
OdpowiedzUsuńWzruszająca historia, moja ciąża łatwo przyszła, może niedostatecznie to doceniam....
OdpowiedzUsuńGratuluję. Moi rodzice starali się o dziecko jeszcze w czasach, kiedy in vitro i inne metody nie były mocno popularne,rozwinięte, skuteczne... Zostałam adoptowana, ledwo się urodziłam :) 11 dni po urodzeniu trafiłam do moich rodziców. Nie znam biologicznych. Wiem, że pragnienie posiadania własnego dziecka jest bardzo silne, jednakże jako osoba, która nieświadomie otrzymała dobry start w życie, będąc oddana przez kogoś, kto być może nie chciał lub nie mógł mi tego startu zapewnić... Doceniam osoby podejmujące się adopcji. :) Jednak staranie się o własne dzieciątko to nic złego i podziwiam determinację. Cieszę się, że mi się udało mieć normalną kochająca rodzinę, mimo że nie jestem biologicznie dzieckiem moich rodziców. Życzę dużo zdrowia :)
OdpowiedzUsuńPiękna historia...U mnie stwierdzono endometrioza,trochę późno może...za nami trzy pełne stymulacji i moje załamanie...ta historia daje promyk nadziei.... Dziękuję...
OdpowiedzUsuńTo naprawde wspaniala historia.ja jestem po 2 inseminacjach i 3 pruba ivc nie wiem czy starczy mi sil na wiecej....
OdpowiedzUsuńTeż mam endometriozę i dwa nieudane in vitro bez mrozaków a lekarz przekonuje do komórki dawczyni. Teraz doszły kolejne torbiele i niedrożność moczowodu i wodonercze. Chciałabym podejść 3 raz ale bardzo się boję kolejnej porażki i tak jak ty jesteśmy na pożyczkach ...Kasy coraz mniej ...
OdpowiedzUsuń