Witajcie!
Przed Wami ostatnia historia o IN VITRO.
Bardzo chciałabym podziękować wszystkim mamom, które zdecydowały się na opisanie swojej historii.
Zdaję sobie sprawę, że nie było to łatwe.. Wiele z Was pisało w mailu, że po raz pierwszy o tym "mówi" w taki sposób.. tak od początku do końca.. wiem, że nawet z mężem/partnerem niektóre nie były w stanie o tym w taki sposób rozmawiać.. niektóre z Was płakały, opowiadając na te pytania... Tym bardziej jestem dumna, że przede mną się otworzyłyście. DZIĘKUJE z całego serca.
Po co zdecydowałam się na ten cykl?
Zależało mi przede wszystkim na tych kobietach, które walczą, które czekają na dziecko.. Chciałam, by te wspaniałe historię dały Wam wiarę i siłę...
ale chciałam też, żeby osoby, których bezpośrednio IN VITRO nie dotyczyło, dowiedziały się, czym ono właściwie jest.. W mediach jest o nim głośno, a właściwie jest głośno za sprawą przeciwników IVF (dla przyp.IN VITRO). Nigdy tego nie zrozumiem i próbować nie będę. Cieszę się z takiego postępu medycyny, bo sama jestem mamą i wiem, czym jest macierzyństwo. Życzę tego każdej kobiecie, każdej rodzinie..
Zapraszam na ostatni wywiad, wywiad mamy łobuzów :-)
1. Kim jesteś, czym się zajmujesz?
Kobietą spełnioną (no może do pełni brakuje tylko córeczki). Prawie 30 letnia żona i matka - po uszy zakochana w swojej rodzinie.
2. Co uniemożliwiło Wam naturalne poczęcie?
Przeszkód było wiele: przebyta kiedyś plamica Schoenleina-Henocha, endometrioza, choroba tarczycy, niepękające pęcherzyki, bardzo niski poziom rezerwy jajnikowej oraz słaba jakość jajeczek.
Im dalej podążaliśmy z leczeniem tym więcej problemów stawało na naszej drodze.
3. Co poczułaś słysząc od lekarza : IN VITRO?
Nic specjalnego. Zanim trafiliśmy do kliniki miałam przeczucie, że in vitro to jedyna deska ratunku dla nas. Lekarz to tylko potwierdził. Po wywiadzie medycznym oraz przeprowadzeniu wszystkich badań okazało się, że jedynym sprzyjającym punktem jest mój wiek (poniżej 30).
4. Jak wyglądało przygotowanie?
Wszystkie podejścia były na krótkim protokole. Przy pierwszym podejściu stymulowana byłam hormonalnie. Od pierwszego dnia cyklu przyjmowałam podskórnie (w brzuch) zastrzyki. Co kilka dni mieliśmy wizyty na monitorowanie sytuacji. Już po kilku dniach wiedzieliśmy, że niestety mój organizm nie reaguje na podawane hormony. Co skutkowało wyprodukowaniem małej ilości pęcherzyków. Gdy pęcherzyk osiągnął odpowiednią wielkość pielęgniarka zrobiła mi zastrzyk na wywołanie owulacji. Po 24h od zastrzyku odbyła się w znieczuleniu ogólnym (narkozie) punkcja. Udało się pobrać jedną komórkę. W czasie kiedy ja dochodziłam do siebie mąż oddawał nasienie. Po ok. 5 h od punkcji mogliśmy opuścić klinikę. Po dwóch dniach otrzymaliśmy telefon, że komórka się zapłodniła i ładnie się dzieli oraz podano nam termin transferu. Przy "podaniu" zarodka towarzyszył mi mąż.
Następnie 14 długich dni oczekiwania.
Gdy zobaczyłam wynik badania z krwi nie mogłam uwierzyć, że się udało. Radość ogromna. Wynik odebraliśmy na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia.
Niestety nasza radość nie trwała długo. Dzień przed umówioną wizytą na usg, dostałam plamienia. Badanie z krwi potwierdziło że doszło do poronienia. Poziom beta hcg spadł.
Smutek, ból i łzy, ale wiedziałam że muszę spróbować jeszcze raz.
Odczekaliśmy miesiąc by wrócić na kolejne podejście. Schemat był podobny tylko bez zastrzyków hormonalnych. Udało się pobrać 5 komórek ale żadna się nie zapłodniła.
Po konsultacji z lekarzem przy 3-cim podejściu zastosowaliśmy aktywację komórek. Lekarz powiedział, że jeśli tym razem się nie uda zapłodnić komórki to niestety nasze szanse są prawie zerowe. Zaznaczył, że oczywiście możemy próbować, ale według niego będzie to marnowanie pieniędzy i czasu. Zaproponował abyśmy pomyśleli o komórce dawczyni...
Pobrano 4 komórki. Zapłodniły się 3!! Podano mi dwie i z nich urodzili się nasi chłopcy!!!!
Ostatni zarodek został zamrożony i czeka na nas w klinice.
5. Co w całej procedurze jest najtrudniejsze? Przez co przeszliście?
Dla mnie najtrudniejsze było zachować zdrowy rozsądek. Bardzo się bałam zatracenia w leczeniu. Czekając przed gabinetem na wizytę przeczytałam artykuł o kilku parach z Wielkiej Brytanii, które całe swoje życie podporządkowały leczeniu. Nie wyjeżdżali na wakacje, nie spotykali się ze znajomymi, przez lata nie kupowali nic nowego do domu aby każde zarobione pieniądze przeznaczać na leczenie.
Obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko aby nasza rodzina była pełna. Dobrze wiedzieliśmy, że nie wyobrażamy sobie życia bez dzieci, dlatego in vitro traktowaliśmy jako jedną z możliwości realizacji naszego marzenia. Zawsze braliśmy pod uwagę również adopcję.
6. Jesteś mamą? Czy myślisz, że jest inaczej niż gdybyś zaszła w ciążę naturalnie? Jak wygląda Twoje macierzyństwo? Jesteś szczęśliwa?
Jestem mamą cudownych dwóch łobuzów, którzy swoim uśmiechem z samego rana na moje "dzień dobry" rekompensują mi całą krętą drogę do momentu w którym teraz jestem. Wydaje mi się, że nie ma znaczenia jak poczęte jest dziecko. Kocha się je i tak miłością szaleńczą i nieokiełznaną: "To the mood and back"
7. Czy jesteś/byłaś w stanie walczyć za wszelką cenę? Gdzie była granica, jeśli w ogóle była?
Gdyby 3 podejście się nie udało to na pewno skorzystalibyśmy z komórki dawczyni. Ile razy? Nie wiem, na pewno zależałoby to od naszej sytuacji finansowej. Może 2 może 3. A potem zaczęlibyśmy się starać o adopcję.
8. Czy zmieniłabyś coś, gdybyś mogła cofnąć czas?
Tak. Po 1,5 roku bezowocnych starań od razu poszłabym do kliniki leczenia niepłodności a nie szwendała się od lekarza do lekarza.
9. Co możesz powiedzieć innym mamom, tym starającym się od wielu lat, tym których kolejne IN VITRO zawodzi?
To bardzo trudne (choć dotyka nas ten sam problem) powiedzieć coś motywującego, zwłaszcza tym, które bezowocnie korzystały już kilkakrotnie z in vitro .
Każda z nas jest inna, ma inną psychikę, sytuację rodzinną i materialną. Wydaje mi się jednak, że bez względu na efekt końcowy na pewno warto próbować – każda indywidualnie musi podjąć decyzję „jak długo” i na ile starczy jej sił.
10. Kilka słów od Ciebie...
Walczcie o swoje marzenia. Jeśli in vitro to dla Was ostatnia możliwość to nie poddawajcie się bo nagroda jest wyjątkowa. Nie ma nic piękniejszego na świecie niż miłość rodzica do dziecka!!
Nie zapominajcie też o sobie i waszych partnerach. To wzajemne wsparcie daje Wam siłę do dalszej walki.
Czasami warto zrobić sobie przerwę, zresetować myśli, zadbać o sobie i swojego partnera, „naładować akumulatory”, aby w pełni sił powrócić do kolejnego zabiegu.
Wiem, że nie każda para dopuszcza myśl o adopcji, ale może warto spojrzeć na to w inny sposób: nie wszystkim dane jest mieć własne dzieci ale ZAWSZE można mieć dziecko „z chmur” – kochać je równie mocno jak własne i być jak najlepszym rodzicem!
Za każdym razem mam łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńCudowna historia.
Ściskam mamę łobuzów.
Piękne są te ostatnie zdania!
OdpowiedzUsuńszkoda że to juz koniec, jest tak duzo tych historii...każda inna a zakończona happy endem..a to daje wiarę i siłę dla przyszłych mam...
OdpowiedzUsuńPiękna i wzruszająca do łez historia .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam mamę łobuzów :)
Na kazdą historię czekałam z niecierpliwoscią a tu już koniec:( cudowny cykl!! dziękujemy
OdpowiedzUsuńPiękna historia z happy endem :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to się nie poddawać i... trafić na mądrego lekarza.
Serdecznie pozdrawiam :)
a ja dziękuję za ten cykl wywiadów,
OdpowiedzUsuńwzruszył mnie, poruszył
i dziś inaczej patrzę na "moje szczęście", bardziej doceniam życie
Piękny cykl!
OdpowiedzUsuńPodziwiam te wszystkie mamy za wytrwałość i determinację.
Wzruszyłam się nie raz, nie dwa...
Milka jest pięknym dzieckiem, ale co z pozostałymi? Nie zapomniała Pani o tych które uznano za słabsze i zostały zamrożone. Co chciała by Pani powiedzieć swoim dzieciom, które ciagle czekają ale nigdy sie nie narodzą?
OdpowiedzUsuńDziękuje za komplement. Proszę przeczytać wszystkie posty z cyklem o in vitro. W pierwszym wspomniałam juz, ze Milka nie jest poczęta dzieki on vitro. To cykl o innych kobietach dla kobiet, które starają sie bezskutecznie naturalnie. One pięknie opisują co będzie z zamrożonymi zarodkami. Proszę sie nie martwić. Każda kobieta wróci po swoje dzieci. Z pewnością :-)
UsuńCiekawe kiedy wrócą ?
OdpowiedzUsuńW praktyce nie wracają nigdy. Szpitale czasem wzywają matki po odbiór zarodków gdyż nie mają ich gdzie składować.
Moja siostra pracuje w szpitalu i opoiwada o tym jak uśmierca się dzieci nienarodzone w szpitalu ponieważ mają rózne zniekształcenia lub choroby.
DZiecko to nie market gdzie mozna zwrócić towar.
Pozdr