In Vitro - Historia M27

Na wstępie dziękuję wszystkim wspaniałym kobietom, które zechciały wziąć udział w wywiadzie.  Pisząc pytania, bałam się, że wchodzę za bardzo w ich prywatną sferę.. Zanim otrzymałam odpowiedzi, dostawałam maile, że po samych pytaniach niektóre z nich się popłakały.. to niewątpliwie wzruszające historie.. Każda inna... Wywiady te nie mają na celu wywołać żadnych dyskusji, czy jesteś za in vitro czy przeciw... to historie kobiet dla kobiet, dla tych, które są już mamami i dla tych które o tym marzą...dla tych, które tracą nadzieję.. po to, by odzyskały wolę walki..
Wywiady będą pojawiały się raz w tygodniu..

Pierwszy wywiad przeprowadziłam z M27... wspaniałą osobą, kobietą, matką i żoną...


1. Kim jesteś? Czym się zajmujesz?


Jestem trzydziestoparoletnią kobietą próbującą realizować swoje pasje. Od zawsze humanistką. Marzycielką, która mimo wszystko twardo stąpa po ziemi. Jestem żoną i w końcu matką. 


2.Co uniemożliwiło Wam naturalne poczęcie?


Badania nasienia męża wykazały kryptozospermię - śladowe ilości plemników w nasieniu(200 tyś w 1 ml, gdzie norma to 20 mln)

3.Co poczułaś słysząc od lekarza : IN VITRO?


W pierwszej chwili ogarnął mnie paraliżujący strach. Bałam się, że może  nie dane mi będzie zostać matką. Bałam się, bo nie wiedziałam co nas czeka. Moja wiedza w tym temacie była żadna. Lęk przed nieznanym potęgował poczucie porażki. Wydawało mi się, że to koniec świata. Ale to trwało dosłownie chwilę. Szybki telefon do kliniki, umówienie się na wizytę dało mi kopa bo wiedziałam, że płacz nic nie pomoże. Trzeba działać, żeby nie było za późno.

4. Jak wyglądało przygotowanie?


To długa i skomplikowana procedura. Wydawało mi się, że „rach ciach” wszystko załatwimy i zaraz będę w ciąży. Myliłam się.
Na początku dostaliśmy listę badań do wykonania. Większość zrobiłam na miejscu w klinice właśnie ze względu na czas. Nie chciałam stracić ani chwili. Czekanie na wizyty państwowe, skierowania na badania wydłużyły by wszystko o kilka miesięcy, jeśli nie o lata. Tutaj wyniki były prawie natychmiast, za godzinę, góra kilka dni. Dodatkowo zlecono nam badanie całego układu rozrodczego i moczowego u męża, ale i to poza kliniką udało nam się wykonać bardzo szybko.
Jedyny minus to pieniądze. Potężne pieniądze uciekały niepostrzeżenie. Najdłużej czekaliśmy na wyniki badań genetycznych- około 5 tygodni. To był najgorszy czas. Takie czekanie na wyrok. A może jest coś o czym nie wiemy co w ogóle zdyskwalifikuje nas jako rodziców? Może to jest przyczyna słabego nasienia u męża. Może ma jakąś chorobę, straszną chorobę o której nie wiemy.
Nie zdiagnozowano przyczyn. Żadnych żylaków, kariotypy wzorcowe. Lekarze mówią w takich przypadkach o niepłodności niewiadomego pochodzenia.
Gdy zgromadziliśmy wyniki wszystkich badań rozpoczęła się cała procedura.
Tutaj rola męża ograniczyła się do minimum. To ja grałam główne skrzypce  i to na mnie skupiały się całe przygotowywania. Miesiąc wcześniej podano mi tabletki antykoncepcyjne celem wyciszenia jajników. Rozpoczęłam tym samym przygotowania do długiego protokołu.
Zaczęło się podawanie zastrzyków z hormonami aby mój organizm wytworzył jak najwięcej komórek jajowych.
Ręce trzęsły się jak galareta gdy próbowałam wbić igłę po raz pierwszy w brzuch. Poszło nieźle. Nie taki diabeł straszny- myślałam. Początkowo jeden zastrzyk, potem nawet 4. Jeden po drugim o konkretnej godzinie. Wszystko zgodnie z planem.
I efekt był. Przy małych ilościach leków produkowałam dużo pęcherzyków. To dobrze, mówili lekarze. Inne kobiety dostawały ogromne ilości hormonów a jajniki ani drgnęły. A zastrzyki w całej procedurze stanowiły ogromny koszt. Był jakiś plus tego całego koszmaru. Wszystko szło książkowo.
Dobrze wspominam ten czas. Dużo pozytywnej energii było wtedy we mnie. Wiedziałam, że jeszcze chwila dzieli mnie od dwóch kresek na teście.
Punkcja jajników odbywała się w ogólnym znieczuleniu. Szybko zasnęłam i równie szybko zostałam wybudzona. W tym czasie kiedy lekarz pobierał z moich jajników komórki jajowe, mąż oddawał nasienie.
Mało pamiętam z tego, co było zaraz po operacji. Wiem, że było mi zimno. Nie mogłam opanować drżenia ust. Za chwilę do sali weszła jakaś kobieta i powiedziała- 18 komórek jajowych, piękny wynik gratulujemy. Jakiś czas kazano nam spędzić na terenie kliniki i po kilku godzinach wracaliśmy do domu. Szczęśliwi, z wiarą, uśmiechnięci od ucha do ucha.
Bolało, ale to nie miało wtedy znaczenia.
Udało się zapłodnić 13 komórek. Mieliśmy 13 zarodków. Przez chwilę się bałam. Taka ilość za pierwszym razem. Co my z nimi zrobimy?
Ból nie mijał. Zaczęły się objawy przestymulowania organizmu bardzo typowe przy tak dużej ilości pobranych komórek. Lekarz wymusił na mnie podjęcie decyzji o odłożeniu w czasie transferu zarodków. Byłam zła, przygnębiona i załamana. Niestety wiedziałam, że rozwijające się we mnie nowe życie może spotęgować objawy hiperstymulacji  co może skończyć się dla mnie tragicznie. Musiałam podjąć taką a nie inną decyzję. Tak bardzo chciałam, żeby był już następny miesiąc.
I w końcu przyszedł.
To był magiczny dzień. Nie da się go porównać z żadnym innym. Jechałam po moje skarby.
Sam transfer był bezbolesny, szybki. W pokoju grała dyskretna muzyka a ja leżałam i modliłam się aby te dwa małe szkraby chciały ze mną zostać już na zawsze. Na koniec do gabinetu weszła Pani embriolog i powiedziała, że zapomnieli nam dać zdjęcia dzieciaków. Przez łzy śmieliśmy się patrząc na dwa cudowne kwiatuszki. Śliczne już na tamtym etapie. Najładniejsze ze wszystkich 13.
I dwa tygodnie oczekiwań. To najtrudniejszy czas. Nie wiesz co ze sobą zrobić. Nie umiesz znaleźć sobie miejsca. Najchętniej wykonałabyś test już następnego dnia.
I przychodzi w końcu ten dzień.
Tysiące myśli w głowie. Radość i euforia mieszają się ze strachem.
I nagle jedna kreska. Patrzysz i czekasz, że przecież w końcu wyjdzie druga, a może jest, tylko tego nie widzisz.
Ale nie ma drugiej kreski.
Tego bólu nie zapomnę nigdy. Nie wiem ile czasu płakałam, ile dni.

W końcu uświadamiasz sobie, że to przecież nie koniec świata. Bo tam czekają przecież jeszcze śnieżynki. Bierz się w garść myślałam, bądź twarda. Nikomu nie udaje się za pierwszym razem.
I kolejna próba
I kolejna jedna kreska.
Do trzech razy sztuka przecież, powtarzałam jak mantrę.
I kolejna klapa
W trakcie robią mi histeroskopię, prywatnie, znowu ze względu na czas, aby poznać przyczynę nie zagnieżdżania się zarodków. Wszystko wychodzi OK.
Może 4 raz będzie szczęśliwy
Nie był
Ostatnie podejście, ostatnia szansa. Tym razem dostaję 3 zarodki bo jeden jest tak słaby, że w ogóle nie rokuje. Lekarz mimo wszystko każde podpisać oświadczenie, że jesteśmy w pełni świadomi, iż to może być ciąża trojacza. Ja bez wahania robię co każę, mężowi drżą ręce. Ściskam go z całych sił i mówię, nie bój się, zobaczysz będzie dobrze. Pewnie tak miało być. Będą bliźniaki-śmieję się w duchu.
Ale niestety znowu nie tym razem.
Co dalej? Czy ja w ogóle  mam siłę aby przechodzić to wszystko od początku? Czy mój organizm to udźwignie? Skąd weźmiemy pieniądze? A co będzie jeśli znowu się nie uda? Mąż nie chciał kolejnych prób. Miał wyrzuty sumienia, że cierpię z jego powodu. Chodziło zarówno o ból fizyczny jak i moją psychikę. Była porwana w strzępy. Chodziłam jak cień. Życie straciło sens.
I wszystko od nowa. Tym razem krótki protokół z antagonistą aby polepszyć jakość komórek a zmniejszyć ich liczbę. Lekarz prowadzi stymulację w ten sposób abym mogła podjeść do świeżego transferu. To jedyna nadzieja.
Kolejna punkcja i kolejna duża liczba komórek. Mamy 10 zarodków.
I transfer. Ten na pewno się uda. Nie ma innej opcji. To jest mój dzień i mój czas.
Po tych dwóch tygodniach bolało najbardziej. Nigdy nie czułam takiej pustki. Wiedziałam, że wykorzystałam szanse i że nie będę mamą. W pierwszej kolejności podaje się najładniejsze zarodki. Zostały te gorsze-nie mam szans na ciąże. Muszę nauczyć się z tym żyć. Tylko dlaczego ja? Przecież tak kocham dzieci. Mąż miał w sobie wiarę albo udawał że ją ma. Ja płakałam za nas dwoje. Rodzice bali się, że zrobimy sobie krzywdę. Chodzili za nami i obserwowali co robimy. Mama płakała razem ze mną. Tata udawał dzielnego, jak on. Siostra bała się dzwonić.
Nie czekałam długo. W następnym miesiącu podjęliśmy 7 próbę. Zdałam się na los. Będzie co ma być. Zrobiłam co mogłam, to już nie zależy ode mnie. Byłam spokojna i w spokoju czekałam na ten dzień. Wiedziałam, że z pokorą przyjmę to co los mi da.
Gdy zobaczyłam na monitorze komputera wynik badania krwi nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
A jednak do 7 razy sztuka.
Przyszedł mój dzień. Prawie 3 lata czekałam na ten cud i on się właśnie dział. Mój cud.
Żyło we mnie nowe życie.
I ja tego dnia narodziłam się na nowo.  

5. Co w całej procedurze jest najtrudniejsze? Przez co przeszliście?


Zdecydowanie najtrudniej czeka się na wynik testu. Wiesz, kiedy następuje implantacja i wiesz, że to się dzieje i nie możesz się doczekać aby poznać efekt. Dla mnie najtrudniejsze było czekanie.
I ból ten w środku, gdy nie wychodzi. Każda porażka boli jeszcze bardziej niż poprzednia. I każda powoduje, że część ciebie umiera. Razem z tym maleństwem umierasz ty. I tak kawałek po kawałku umierałam przez te 2 lata.

6. Jesteś mamą? Czy myślisz, że jest inaczej niż gdybyś zaszła w ciążę naturalnie? Jak wygląda Twoje macierzyństwo? Jesteś szczęśliwa?


Jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi. Czasem jak pojawią się problemy, jest źle patrzę na nią i wiem, że dam radę, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Nie ma dnia bym za nią nie dziękowała. Nie ma dnia bym nie mówiła jej jak wiele dla mnie znaczy i jak bardzo ją kocham.
Macierzyństwo nauczyło mnie pokory ale i dodało wiary w niemożliwe.
Nie ma rzeczy niemożliwych. Ale nic nie dzieje się na zawołanie. Przeszłam najdłuższą i najboleśniejszą lekcję pokory. Teraz wiem, że czasem trzeba zaczekać. I, że warto czekać.
I w to, że wiara czyni cuda.
Było mi ciężko ale wiedziałam, że będę matką. To dodawało sił i pomagało podnieść się jak było źle. I mimo łez walczyłam do skutku.

7. Czy jesteś/byłaś w stanie walczyć za wszelką cenę? Gdzie była granica, jeśli w ogóle była? 

Nie było granic.
Jedyna to pieniądze. Wiedziałam, że kiedyś się skończą.
Na szczęście mam cudownych rodziców, którzy mnie wspierali i dzięki nim właśnie moje dziecko jest teraz wśród nas. Wszystkie pieniądze, które zarabialiśmy z mężem szły na leczenie. Gdybyśmy musieli martwić się o rzeczywistość nie dalibyśmy rady. Oni za nas walczyli z codziennością abyśmy my mogli skupić się na leczeniu.
Ja wiedziałam, że będę mamą. To tylko kwestia czasu. Walczyłabym do skutku, to wiem.

8. Czy zmieniłabyś coś, gdybyś mogła cofnąć czas?


O in vitro powiedzieliśmy tylko najbliższym. Niestety nie każdy okazał się być godnym tej wiedzy. Gdybym mogła cofnąć czas zatrzymałabym tę wiadomość tylko dla tych, którzy są ze mną przez ten cały czas i wspierają co sił. Prawdziwych przyjaciół naprawdę poznajemy w biedzie.
Poznałam w tym czasie grono cudownych kobiet, które czuję jakbym znała od zawsze. One pomagały mi przetrwać ten straszny czas. Razem walczyłyśmy o nasze szczęścia.

9. Co możesz powiedzieć innym mamom, tym starającym się od wielu lat, tym których kolejne IN VITRO zawodzi?


Powtarzam to wciąż i wciąż bez końca i powtarzać będę: walczcie.
W rzeczywistości nie wiele jest takich osób jak ja, którzy musieli aż tyle razy próbować aby się udało. Tym kobietom, które znam ciągle mówię, że za chwilę i dla nich wyjdzie słońce. Chce żeby wierzyły. Mam nadzieję, że się udaje. Jak one nie mają już siły to wtedy ja wierzę za nie. I nieustannie się modlę o siłę dla nich.

10. Kilka słów od Ciebie....

Życie jest przewrotne i wciąż czymś nas zaskakuje. Mnie też  zaskoczyło. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Poukładany świat legł w gruzach.
Gdy na świat przyszła moja córka, śliczna, zdrowa, przysięgłam sobie, że moje 6 pozostałych skarbów nie będzie na mnie długo czekać. Mimo trudu związanego z macierzyństwem wróciłam do kliniki Novum i 8 transfer przyniósł zupełnie nieoczekiwanie kolejną ciąże.
Boli mnie gdy słyszę dyskusję na temat in vitro w mediach. Gdy ktoś próbuje mi wmówić, że dzieci urodzone tą metodą są gorsze, źle się rozwijają. Gdy ktoś  dopatruje się bruzdy na twarzy mojej córki. Boli jak mówią mi, że mrożąc zarodki zabijam nie narodzone dzieci. Jak  słyszę, że Bóg nie chce takich dzieci, że te zrodzone w pijańskim amoku są  ważniejsze niż moje poczęte w czystym gabinecie lekarskim.
Metoda kriokonserwacji dała życie moim dzieciom, temu, które już jest ze mną i temu, które za chwilę przyjdzie na świat. Być może pozwoli żyć jeszcze tym, które wciąż na mnie czekają.
Gdy Ania zaproponowała mi wzięcie udziału w tym projekcie nie wahałam  się ani chwili.
Może ta historia trafi do kogoś, kto jest u kresu sił, jak ja byłam wtedy.
Może da nadzieję.

35 komentarzy:

  1. dziecko jak każde inne. a że nie dane wam było w sposób naturalny "zrobić" to nie ważne, ważne że się udało i tworzycie rodzinę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i mam dreszcze... Jestem pełna podziwu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, jak ja to czytałam pierwszy raz, to na raty... Oczy miałam zaszklone...

      Usuń
  3. Zrozumie ten kto to przeżył

    Pozdrowienia dla wszystkim staraczek, mamuś obecnych, mamuś przyszłych i ich 'fasolek' :)

    karina1212

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, ze rownież kobiety, ktore tego nie przeżyły...

      Usuń
  4. Wyję jak bóbr! Cudowna historia, cudowny projekt Aniu. Na pewno dzięki takim wpisom kobiety mające jakieś rozterki związane z tematem poczują się silniejsze.
    Ściskam wirtualnie autorkę wpisu, za jej siłę i upór w drodze do tego co najpiękniejsze! Na pewno jest cudowną mamą :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo iż jestem wierzaca stanowiska kościoła w tej sferze nie mogę do końca pojąć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez nie. Choć ja tam wierze w Boga a kościół olewam

      Usuń
  6. Aż się poryczałam, cudowna historia !

    OdpowiedzUsuń
  7. dziecko poczęte przez in vitro to tez dziecko.
    wzruszająca historia.
    warto walczyć o marzenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. prawdziwy cud, łzy same cisną się pod powieki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Dla mnie in vitrovwlasnie dlatego jest fascynujące....

      Usuń
  9. Cudowna historia z happy endem. Kiedys powinna ukazać się książka osób które przeszły przez IVF żeby przybliżyć całą procedurę ludziom, którzy słyszeli o niej tylko z TV. O tym ze ta metoda daje nadzieję-spełnia marzenia-daje nowe życie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja chyba nie przetrwam tego cyklu! Nie mogę przestać wyć :( A ja to tylko czytam. Co musi dziać się w Kobiecie, która przez to wszystko przechodzi.
    Gratuluję siły walki, Córki i Maleństwa w brzuszku!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ogromnie się popłakałam .... przeokropnie .

    OdpowiedzUsuń
  12. Powstrzymywałam się bardzo przed płaczem bo idę dziś na ślub. Niestety nie dałam rady i jeszcze łzy mi płyną. Same mimo wielkiego wysiłku i groźby czerwonych oczu. Niesamowita historia walki o to co jest w życiu kobiety najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  13. Trafiłam tu przypadkiem ale już wiem że zostaję bo to temat bardzo mi bliski,też mam cudownego Synka dzięki metodzie IN VITRO ja miałam to szczęście że udało się za pierwszym razem,mimo bólu fizycznego i psychicznego warto walczyć bo cuda się zdarzają,za mój Cud dziękuję Bogu codziennie,pozdrawiam.
    Karola

    OdpowiedzUsuń
  14. Poruszająca historia, czytałam ze łzami w oczach. Rozumiem ten ból bardzo dobrze mimo, że moje szczęście jest naturalnie poczęte to była to też droga przez piekło. Trzy razy poroniłam, za każdym razem bez problemu zaszłam w ciążę, a w 13 tyg serduszko każdego dzidziusia przestawało bić. Jest to ból nie do opisania. Miliony wylanych łez, bezradność, rezygnacja, pierdyliard badań, później łykanie tabletek co do godziny co do dnia, każdego inne ale udało się! Co prawda przez całą ciążę wiernym towarzyszem był strach, ale mamy wspaniałego Antosia, którego kochamy ponad wszystko!

    Pozdrawiam
    LittleBeatleMum

    OdpowiedzUsuń
  15. piękny wywiad.
    bardzo bardzo mądry.

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo wzruszająca historia. Podziwiam Panią za walkę. Oceniać jest łatwo, ale nigdy nie wiadomo, czy my, albo ktoś z naszych bliskich, nie znajdzie się w podobnej sytuacji.
    Bardzo mądry pomysł, myślę że może on pomóc wielu kobietom, które mogą mieć chwilę zwątpienia.
    Daje nadzieję,że warto walczyć do końca :), bo warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego chyba nie mozna oceniać kogoś za coś, o czym sie nie ma pojecia...niestety wielu ludzi o tym nie wie....

      Usuń
  17. Bardzo się cieszę że tej Pani się udało...Swoją drogą podziwiam wytrwałość.
    I nie rozumiem dlaczego dzieci z in vitro miałyby być gorsze!To takie same dzieci jak inne!

    OdpowiedzUsuń
  18. Popiera inicjatywę - i uważam ze koniecznie należy dostosować prawo w tym zakresie ...

    OdpowiedzUsuń
  19. Przerażające jest jak to wszystko kręci się wokół kasy...
    Tym, którym zajście w ciąże przychodzi łatwo często nie zdają sobie sprawy ile kosztuje nominalnie i psychicznie staranie o dziecko.
    Gratuluję m27 ale nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń